"Rządowa ustawa o elektromobilności do poprawki".
W Parlamencie Europejskim pracuję w komisjach Transportu oraz Ochrony Środowiska nad rozwiązaniami, które pomogą europejskim konsumentom przesiąść się do elektrycznych samochodów i zarazem podjąć skuteczniejszą walkę ze smogiem. Tego typu zmiana jednak musi wiązać się z okresem przejściowym i z pomocą dla polskich firm, które produkują np. komponenty do silników spalinowych. Wiele takich zakładów daje dziś pracę m.in. mieszkańcom Podkarpacia.
Niestety rozwiązanie proponowane przez polski rząd w tym zakresie jest abstrakcyjne i oparte na nierealnych wyliczeniach i mrzonkach. Swego czasu premier Morawiecki wraz z ministrem energii, Krzysztofem Tchórzewskim zapowiedzieli, że do 2025 r. na polskie drogi wyjedzie milion (tak, milion!) samochodów elektrycznych.
Możemy porównać to z sytuacją Norwegii - znacznie bogatszego kraju, który zobowiązał się wprowadzić do 2018 r. 50 tys. pojazdów elektrycznych. Plan został osiągnięty dzięki dużym ulgom oraz zachętom. W Polsce w tym czasie sprzedało się kilkadziesiąt samochodów, z czego wiele w charakterze gadżetu dla firm czy pokazowego modelu dla dilerów samochodowych.
Proponowana przez PiS ustawa nie zmieni pejzażu motoryzacji polskiej z prostego powodu - Polaków nie stać na drogie pojazdy (najtańszy samochód elektryczny kosztuje ok. 135 tys. zł), rząd nie zaproponował realnych zachęt finansowych, a tylko pozorne ulgi na zakup nowego samochodu, zwolnienie z opłat parkingowych czy za przejazd płatnymi autostradami. W Norwegii zaproponowano dopłaty do zakupu w wysokości kilku tys. euro. Wtedy samochód elektryczny mógłby faktycznie konkurować z innymi dostępnymi na polskim rynku.
Ustawa wprowadza także możliwość tworzenia np. w miastach „stref czystego powietrza”, czyli miejsc z ograniczoną dostępnością dla pojazdów spalinowych. Faktycznie jednak jest to pozorne narzędzie, bo smog czy pył nie będzie przestrzegał ustawowej granicy a mieszkańcy będą jedynie obciążeni dodatkowymi czynnościami administracyjnymi i opłatami. Należy też zwrócić uwagę, że produkcja takiego samochodu i elektryczności do jego ładowania nadal bazować będzie na nieczystej energii z węgla, co mija się z założonym celem zmniejszania zanieczyszczenia powietrza.
Kolejnym problemem są stacje ładowania takich pojazdów. Dzisiaj w Polsce jest ich zaledwie 600, a faktycznych ładowarek o pełnej mocy jest jedynie 150. Państwowe spółki przygotowują się do rozpoczęcia budowy 6000 wolnych stanowisk w zgodzie z zapisami ustawy. Ale żeby miało to większy sens, stacje ładowania powinny znajdować się w dzielnicach mieszkalnych, tam gdzie samochód stoi przez noc, a nie w centrach handlowych czy dzielnicach biznesowych. Przy wolnym ładowaniu z sieci przeciętny samochód potrzebuje 16 godzin do pełnego naładowania. Do tego dochodzi także kwestia przepustowości sieci energetycznych - według obliczeń dostawców energii na chwilę obecną infrastruktura nie jest przygotowana do większych obciążeń, w szczególności, że Polska już boryka się z niedoborem energii elektrycznej.
Plan przejścia na elektromobilność jest ambitny i na pewno godny pochwalenia, ale trzeba go dostosować do polskiej rzeczywistości. Przede wszystkim rząd powinien zadbać o odpowiednie zachęty finansowe i infrastrukturę dopasowaną do potrzeb konsumentów. Warto też zwrócić uwagę, że, podczas gdy premier rządu zapowiada wdrożenie ekologicznych rozwiązań, europosłowie PiS-u sabotują te obietnice. Komisja przemysłu PE przegłosowała pod koniec zeszłego roku stanowisko ws. efektywności energetycznej budynków, w którym umieszczono zapis, by inwestorzy mieli obowiązek instalacji jednej stacji ładowania dla aut elektrycznych w budynkach np. usługowych. Europosłowie PiS zagłosowali przeciwko kompromisowi w tej sprawie i wstrzymali się w ostatecznym głosowaniu nad dokumentem. Może jednak warto, aby koledzy z PiS-u zdecydowali się czy chcą poprawiać jakość życia obywateli i zadbać o czyste powietrze w Polsce, czy raczej chodzi tylko o czyste działania PR-owe?